Internet coraz bardziej staje się ośrodkiem przepływu kapitału. Sprzyja też powstawaniu nowych nośników wartości. Jednocześnie technologie finansowe wywierają coraz większy wpływ na biznes, który coraz bardziej nie może bez nich istnieć.
W 2022 r. wartość rynku fintech (ang. financial technology) szacowano na ok. 215 miliardów dolarów. Według prognoz Custom Market Insights (CMI) do 2032 r. ma ona przekroczyć 750 miliardów USD, rosnąc w uśrednionym tempie 18,5 proc. rocznie. W Polsce rozwijaniem technologii finansowych zajmuje się ponad 400 firm. W skali świata jest ich ok. 30 tys., choć rzeczywista liczba może być znacznie większa. Obecnie elementarną fintechową apkę jest w stanie stworzyć właściwie każdy doświadczony full-stack ze wparciem AI.
Technologie finansowe stały się codzienną rzeczywistością większości posiadaczy komputerów i smartfonów. Można zaryzykować stwierdzenie, że w 2025 r. każdy rosnący biznes będzie miał w sobie coś z fintechu. Bez „ryzyka” można natomiast stwierdzić, że sposób w jaki firmy integrują płatności w swoich rozwiązaniach – z naciskiem na funkcjonalność i wygodę użytkowania – będzie miał coraz większe znaczenie dla ich wyników biznesowych.
Technologie finansowe sięgają korzeniami XIX w. W 1865 r. Giovanni Caselli opatentował pantelegraf, urządzenie pozwalające przesyłać na odległość kopie dokumentów i weryfikować ich autentyczność na użytek transakcji bankowych. Pomijając jednak historyczne michałki, za początek właściwej ery fintechów można uznać narodziny Paypala. Gigant ułatwił prowadzenie handlu online i obniżył próg wejścia do e-biznesu dla małych firm. Wprowadził też nowe metody przetwarzania płatności, takie jak portfele cyfrowe i przelewy peer-to-peer, które zostały później zaadoptowane przez wiele innych firm fintechowych.
Kolejną rewolucję w obszarze technologii finansowych przyniósł Bitcoin. Cyfrowa waluta przechowywana w rozproszonym rejestrze zakwestionowała tradycyjny model systemu finansowego opartego na kreacji i kontroli pieniądza przez banki centralne. Obecnie rynek kryptowalut w dużym stopniu żyje życiem równoległym, ale coraz bardziej przenika się ze światem tradycyjnych finansów. Napędza też innowacyjność w obszarze fintech i poza nim. Blockchain, najpopularniejsza forma rozproszonego rejestru, dość szybko „wpadł w oko” korporacjom i instytucjom finansowym. Do swoich celów – także pozafinansowych – wykorzystują go również rządy.
Mariaż internetu i finansów widać też w dynamicznym rozwoju e-handlu, płatności mobilnych, inwestycji online, pożyczek online, ubezpieczeń online (insurtech), crowdfundingu, faktoringu, nowych aktywów (np. NFT), tokenizacji aktywów fizycznych i cyfrowych oraz praw majątkowych czy powstawaniu nowych ekosystemów z własnymi nośnikami wartości i środkami płatniczymi (gaming, metaverse). Branża fintech jest coraz bardziej zróżnicowana, a dalszy rozwój technologii będzie napędzał jej wzrost i dywersyfikację. Wygoda i łatwy dostęp do płatności mają bowiem coraz większe znaczenie w warunkach cyfryzacji finansów i globalizacji handlu.
Przykładem tej wygody jest m.in. embedded finance, czyli płatności wbudowane (aka zintegrowane). To rozwiązanie polegające na „zagnieżdżeniu” usług finansowych w systemach firm spoza branży finansowej. Korzystają z niego właściwie wszystkie popularne aplikacje, których model działania opiera się na częstych transakcjach, a więc np. Uber, Airbnb, Allegro czy Vinted. Umożliwiają one finalizację zakupu w ramach danej platformy, bez przechodzenia do aplikacji bankowej. Embedded finance obejmuje również bardziej zaawansowane rozwiązania, np. odraczanie płatności, zakupy na raty, sprzedaż ubezpieczeń (np. ubezpieczenia lotów w Kiwi.com) czy łatwy dostęp do produktów inwestycyjnych w ramach aplikacji płatniczych, takich jak Revolut.
Płatności wbudowane stały się integralną częścią branży e-commerce i wielu usług online. Dziś właściwie trudno wyobrazić sobie „poważny” sklep internetowy, który nie zapewnia tego rozwiązania choćby w podstawowym zakresie. Embedded finance nie tylko wpływa na poprawę UX, ale również pomaga zwiększyć przychody przez sprzedaż dodatkowych produktów, ułatwienie dostępu do finansowania, integrację płatności z programami lojalnościowymi czy lepszą personalizacje oferty i stosowanie dynamicznych cen w oparciu o dane na temat zachowań finansowych użytkowników. Z badań firmy Plaid wynika, że 88 proc. firm, które wdrożyły płatności zintegrowane doświadczyło wzrostu zaangażowania użytkowników.
W Europie drogę do rozwoju embedded finance otworzyła dyrektywa PSD2 z listopada 2015 r.. Zmusiła ona banki do zapewniania zewnętrznym firmom dostępu do danych z rachunków płatniczych ich klientów za pomocą API. W USA tego typu rozwiązania rozwijały się wcześniej w oparciu o inne przepisy. Przyszłość rynku płatności wbudowanych rysuje się różowo. W 2023 r. jego wartość wyniosła 227 miliardów dolarów, a w 2032 ma sięgnąć 917 miliardów USD.
Szczególnym – i szczególnie pomysłowym – przypadkiem zastosowania embedded finance jest połączenie programów lojalnościowych z ofertą quasibankową. Przykładem takiego rozwiązania jest program Starbucks Rewards. Umożliwia on klientom sieciówki przechowywanie w cyfrowym portfelu przedpłat na poczet przyszłych zakupów. Za każdego dolara wydanego bezpośrednio z portfela klient otrzymuje dwie gwiazdki – o jedną więcej niż za dolara wydanego w innej formie (ale z wykorzystaniem aplikacji). Gwiazdki oczywiście można zamienić na kawę lub inne produkty z oferty kawiarni.
W ciągu dwudziestu lat funkcjonowania Starbucks Rewards gigant zdołał pozyskać w ten sposób 2,2 miliarda dolarów od klientów. Sieciówka zapewniła więc sobie nieoprocentowany kredyt, a jednocześnie zwiększyła lojalność klientów. Program zapewnił Starbucksowi wskaźnik retencji na poziomie 44 proc. (średni wynik dla branży to 25 proc.) i sprawił, że użytkownicy aplikacji są o 5,6 raza bardziej skłonni odwiedzać kawiarnię tej sieci każdego dnia.
Quasibankowa działalność firmy stała się memiczna, a określenie „Starbucks is a bank” od dawna przewija się przez fora i serwisy internetowe. Jednak gigant nie jest ani jedyną, ani pierwszą marką, która dostarcza klientom obrandowanego środka płatności, by „zamknąć” ich w swoim ekosystemie. Na zbliżonej zasadzie działa AAdvantage, karta kredytowa wydawana przez American Airlines, która umożliwia zbieranie „mil” i ich wymianę na bilety, czy Walmart MoneyCard, karta debetowa, która zapewnia klientom cashbacki podczas zakupów w sklepach Walmarta. Z kolei programy lojalnościowe oparte na aplikacjach do zbierania punktów, które działają jako środek płatniczy, stosuje cała masa firm z różnych branż.
O wymianę na „fanty” znacznie trudniej w przypadku kryptowalut, wciąż akceptowanych jedynie w nielicznych placówkach handlowych. „Coiny” można jednak wymienić na waluty krajowe – często z zyskiem. Szczególnie teraz, gdy wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich wybudziła rynek crypto z chwilowej drzemki. Kurs Bitcoina, który przez większość 2024 r. i tak utrzymywała się powyżej 60 tys. dolarów, pod koniec listopada zbliżył się do 100 tys. USD, osiągając kolejne ATH (najwyższą wartość w historii).
Powód? Trump, niegdyś kryptosceptyk a od pewnego czasu „zwolennik” Bitcoina, zapowiedział „wylanie” szefa SEC, Gary’ego Genslera, po swoim zwycięstwie. Dyrektor amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd przez kilka lat był twarzą ostrego kursu regulacyjnego wymierzonego w branżę crypto. Dwa tygodnie po rozstrzygnięciu wyborów Gensler ogłosił rezygnację, co dodatkowo wzmocniło kryptowalutową hossę.
Ta jednak zapowiadała się od dłuższego czasu. W styczniu 2024 r. BlackRock, największa firma inwestycyjna na świecie, uruchomiła iShares Bitcoin Trust (IBIT), fundusz ETF umożliwiający inwestowanie w Bitcoina przez tradycyjne konta maklerskie (bez faktycznego nabywania kryptowaluty). Pod koniec października gigant znacząco przyspieszył z zakupami, wydając na BTC ponad 3 miliardy dolarów. Dla rynku był to wyraźny sygnał wzrostu instytucjonalnego zaufania dla rozproszonych aktywów. Szczególnie że w kryptowaluty od dłuższego czasu inwestują również inni gracze wagi ciężkiej, m.in. JP Morgan i Goldman Sachs.
Dla instytucji krytowaluty pozostają jednak problemem, ponieważ wymykają się łatwej kontroli. Dlatego wiele rządów pracuje obecnie nad CBDC, czyli cyfrowymi wersjami walut narodowych, które jednak niosą ze sobą zagrożenia dla swobód obywatelskich. Spośród kryptowalut względną akceptacją instytucji cieszą się stablecoiny – waluty powiązane z tradycyjnymi aktywami, jak np. dolar. W pozytywnym świetle przedstawia je m.in. Światowe Forum Ekonomiczne, które prognozuje, że do 2027 r. aż 10 proc. globalnego PKB może być przechowywane na blockchainie.
Znacznie bardziej niż w handlu kryptowaluty sprawdzają się we freelancingu. W branży web3 wiele startupów oferuje płatności w „coinach”. Takich rozwiązań poszukują też sami freelancerzy. Jeden z głównych powodów to łatwość i szybkość przelewów bez obaw o międzynarodowe opłaty transakcyjne. Do rozwoju wolnego strzelectwa przyczyniają się też innego typu fintechowe innowacje, m.in. aplikacje płatnicze oferujące niskokosztowe transfery międzynarodowe, takie jak Wise czy wspomniane już PayPal i Revolut. Popularnym narzędziem jest także Useme. Platforma nie tylko oferuje szybkie przelewy w kilku walutach, ale również zapewnia możliwość wystawiania faktur zagranicznych i rozlicza podatki za freelancerów.
Wolni strzelcy mają też coraz więcej możliwości pozyskiwania zleceń. W internecie działa masa platform pośredniczących między usługodawcami a klientami końcowymi (Freelancer.com, Fiverr.com, Upwork.com, FlexJobs.com i in.). Oferty dla freelancerów pojawiają się też w tradycyjnych serwisach z ogłoszeniami o pracy. Popularnym narzędziem są również grupy i kanały w mediach społecznościowych lub innego typu platformach (np. na Slacku, Telegramie czy Discordzie). Wielu freelancerów stawia na personal branding i aktywnie sprzedaje swoje usługi w socialach, m.in. na X czy YouTube. Z freelancerami coraz chętniej współpracują zarówno agencje, jak i klienci końcowi, którzy chcą zlecić konkretną pracę lub potrzebują regularnego wsparcia w ograniczonym zakresie.
Popyt na usługi wolnych strzelców nieustannie rośnie w Polsce i na świecie. Z danych Freelancehunt wynika, że z ich wsparcia korzysta 42 proc. firm w Europie Środkowo-Wschodniej, a w 12 proc. firm freelancerzy stanowią 60 proc. zespołu. Liczba osób, które w jakimś zakresie świadczą usługi freelancerskie szacowana jest obecnie na prawie 1,6 miliarda. Prognozy wzrostu (CAGR) dla rynku platform freelancerskich wynoszą 15,5 proc. do 2032 r.
Rośnie również rynek platform employer of record (EoR). Jego wartość, w 2021 r. szacowana na 4,2 miliarda dolarów, ma wzrosnąć do 6,8 miliarda USD w 2028 r. EoR to kategoria usług łączących w sobie elementy HR i outsourcingu. Świadczą je wyspecjalizowane firmy, które przejmują na siebie obowiązki prawne związane z zatrudnianiem pracowników w imieniu innych firm. Dostawcy EoR zarządzają takimi obszarami jak wypłaty wynagrodzeń, rozliczanie podatków, dostarczanie „benefitów” pracowniczych i dbanie o zgodność prawną (compliance) z lokalnymi przepisami.
Usługi EoR ułatwiają firmom ekspansję na nowe rynki. Dzięki wsparciu zewnętrznych ekspertów zagraniczne spółki mogą uniknąć kosztów związanych z zakładaniem nowych oddziałów i zmagań z lokalną biurokracją. Współpraca EoR może również obejmować pomoc w rekrutacji. Model EoR jest szczególnie istotny dla działów marketingu, sprzedaży i obsługi klienta, bo pozwala na szybkie skalowanie ich działań przy pomocy pracowników z różnych części świata.
Na dynamikę rozwoju tego rynku wpływa m.in. cyfryzacja gospodarki, rozwój fintechów, globalizacja rynku pracy związana z poszukiwaniem tańszej siły roboczej, a także rosnąca elastyczność form pracy i popularyzacja freelancingu. Wzajemne powiązanie tych zjawisk tworzy synergię, która z jednej strony ułatwia prowadzenie biznesu, a z drugiej wystawia go na coraz większą konkurencję – i konieczność szukania skutecznych form dotarcia.