Kiedy rozmawia się o górze lejka, czyli etapie TOFU (Top of Funnel), pośród marketerów, a czasem i klientów, bardzo często pojawia się przekonanie: „to tylko koszt, reklamy, które nic nie sprzedają”. To jeden z największych mitów w marketingu.
Góra lejka nie jest po to, by od razu finalizować sprzedaż. To moment, w którym odbiorca dopiero styka się z marką albo kategorią produktu. Jeszcze nie porównuje cen, nie sprawdza funkcji, często nawet nie jest świadomy, że ma potrzebę. To pierwsze wrażenie, które zadecyduje o tym, czy w ogóle zechce wejść w dalszy kontakt z marką.
Na tym etapie kluczowe jest przyciągnięcie uwagi i utrwalenie marki w pamięci odbiorcy, przy możliwie efektywnym koszcie dotarcia do odpowiednio dobranej grupy docelowej. Tu nie chodzi o masowe „sianie reklamą” w przypadkowym tłumie. Chodzi o to, by dotrzeć szeroko, ale do właściwych ludzi i zrobić to w sposób przemyślany.
Wielu myli kampanie zasięgowe ze świadomościowymi. Zasięg to wyłącznie liczba – ilu unikalnych ludzi zobaczyło Twoją reklamę, choćby przez chwilę. Świadomość to zupełnie inny wymiar – emocja, skojarzenie, efekt, który zostaje w pamięci.
Można osiągnąć ogromny zasięg i nie zbudować żadnej świadomości. Budowanie świadomości wymaga zwykle kilkukrotnego kontaktu z różnymi formami przekazu, w odpowiednim kontekście.
Zasięg jest jak mijanie kogoś na ulicy – widzisz, ale nie pamiętasz. Świadomość pojawia się wtedy, gdy spotykasz tę osobę kilka razy w różnych miejscach i zaczynasz ją kojarzyć.
Jednakże więcej też niekoniecznie znaczy lepiej…
Wielu marketerów wierzy, że jeśli pokażą odbiorcy baner 15 razy, to w końcu coś się wydarzy.
Tylko że to zwykle prowadzi do ślepoty reklamowej.
Po kilku kontaktach odbiorca przestaje to w ogóle zauważać – a często zaczyna się irytować. To podejście typu: „im więcej, tym lepiej, jakoś to będzie”. A prawda jest taka, że tu potrzeba kreatywności i pomysłu, a nie mechanicznego zwiększania częstotliwości.
To jakby 15 razy przykleić na lodówce tę samą kartkę z napisem „Kup mleko”. Po piątym razie nikt na to nie spojrzy… bo “już to widziałem”.
Właśnie dlatego w górze lejka działa to, co ma w sobie potencjał wiralowy – coś, co ludzie chcą podać dalej. To mogą być emocje, humor, storytelling, nietypowa forma. Dlatego w TOFU warto stawiać pytanie: „jak stworzyć przekaz, który ludzie zapamiętają i którym będą się chcieli dzielić?”.
Przykłady, które świetnie to ilustrują:
To są działania, które na długo zostają w świadomości.
Świetnym pomysłem na działania w TOFU jest tworzenie sekwencji wideo. To format, który najlepiej wykorzystuje storytelling i pozwala budować narrację krok po kroku.
Zamiast liczyć, że jedno wideo „zaskoczy”, można zaplanować serię:
Taka sekwencja sprawia, że marka utrwala się w świadomości odbiorcy – bo spotyka ją w różnych kontekstach i angażuje się w opowieść. To działa jak serial: jeden odcinek może zaciekawić, ale dopiero cała seria buduje prawdziwą więź z bohaterami.
Najczęstsze pytanie klientów brzmi: „jak mam wiedzieć, że to działa, skoro nie ma konwersji?”.
Mierzyć można m.in.
Niestety taki pomiar może być wyjątkowo trudny, gdy brand jest duży, a budżet na kampanię niewielki. Wtedy proporcje już istniejącego ruchu względem tego nowego stają się bardzo trudne do uchwycenia. Dlatego lepiej traktować to jako wskaźnik pomocniczy, a nie główną miarę efektywności.
Wielu marketerów postrzega górę lejka jako niepotrzebny wydatek, który tylko podnosi koszt rezultatu końcowego. Tymczasem jest odwrotnie.
To TOFU najczęściej sprawia, że rezultat końcowy w ogóle się pojawia. Bez tego etapu marka może nigdy nie wejść w świadomość odbiorcy i nie pojawić się na jego „krótkiej liście” decyzji zakupowych.
W skali całego lejka, TOFU faktycznie może nieznacznie podnosić średni koszt rezultatu, ale pozwala sięgnąć po większy kawałek tortu. A to oznacza realny wzrost liczby klientów.
Planowanie TOFU to nie tylko kreacja. Równie ważne jest pytanie: do kogo docieramy. Jeśli złapiesz niewłaściwą grupę, to w kolejnych etapach lejka reklamy mogą trafiać do zupełnie innych ludzi. A to oznacza utratę ciągłości komunikacji i zmarnowany budżet.
Dlatego target grupę w TOFU trzeba dobrać tak, aby w kolejnych etapach działań docierać do tych samych odbiorców – już przygotowanych i rozgrzanych.
To jak w sztafecie: jeśli pierwszy zawodnik pobiegnie inną trasą, pałeczka nigdy nie trafi do kolejnych rąk.
Nie każda marka potrzebuje góry lejka jako osobnego segmentu działań.
Czasem wystarczy jedna dobrze przygotowana reklama, która pełni równocześnie funkcję:
To, czy rozdzielać te etapy, zależy m.in. od:
Są też branże, w których TOFU samo w sobie potrafi być całą strategią marketingową. Klasyczny przykład to FMCG – tutaj często najważniejsze jest, by marka była TOP OF MIND w momencie zakupu. Wystarczy częste obycie z brandem, żeby zwiększać sprzedaż, bez rozbudowanych ścieżek decyzyjnych.
Jeśli marka jest tą, którą klient odruchowo kojarzy i sięga po nią bez zastanowienia, sam TOFU wystarczy, żeby sprzedaż rosła. Po prostu jako ludzie wybieramy to, co jest nam znane. Zastanawianie się jest dla nas w takim wypadku niepotrzebnym wysiłkiem.
Góra lejka to nie sztuka dla sztuki i nie koszt, który „pogarsza wyniki”. To inwestycja w świadomość, która (zwłaszcza długoterminowo) obniża koszty konwersji, daje większą pulę klientów i pozwala budować markę, zamiast jedynie gonić krótkoterminowe rezultaty.
Dlatego w TOFU zawsze warto zadać sobie pytanie: jak stworzyć coś, co ludzie zapamiętają i co naturalnie się poniesie? Bo bez tego góra lejka staje się tylko mechanicznym nabijaniem zasięgów, które nie zostawia żadnego śladu.